„Ogniem i mieczem" po dolnośląsku!

Konie do filmu Hoffmana wyposażył wrocławianin, rękopis dzieła Sienkiewicza spoczywa w Ossolineum

Sienkiewicz pisał drobniutkim maczkiem, ale wyraźnie. Wszystko można odczytać.

- Nie to, co na przykład Brandstaetter. Ten pisał jak kura pazurem. Niektórzy zdawali sobie sprawę, że ich pismo jest niechlujne. Orzeszkowa zatrudniała nawet sekretarkę, która przepisywała jej utwory - opowiada Elżbieta Ostromęcka, kustosz działu rękopisów wrocławskiego Ossolineum.

W specjalnych pancernych szafach przechowywane są m.in. dzieła Mickiewicza (na czele z rękopisem „Pana Tadeusza"), Słowackiego, Reymonta, Witkacego, Asnyka, Fredry, Hłaski, Wojaczka, Ujejskiego, Żeromskiego, Kasprowicza, Wańkowicza i Kuncewiczowej.

Rękopis „Ogniem i mieczem" trafił do wrocławskiego Ossolineum w 1954 roku. Sprzedał go syn pisarza, Henryk Józef Sienkiewicz, ratując dach nad głową. Oblęgorek, który społeczeństwo podarowało Sienkiewiczowi w darze, ówczesne władze potraktowały jako majątek obszarniczy i gnębiły Sienkiewiczów domiarami oraz parcelacjami. Ponadto trudno było rodzinie otoczyć opieką konserwatorską całe archiwum rodzinne.

-Ile zapłaciliśmy za ten rękopis? Pan wybaczy, ale takich rzeczy się nie ujawnia – mówi kustosz Ostromęcka.

Rękopis liczy 137 stron, zachował się w znakomitym stanie. Oprawiony został dopiero w Ossolineum. Ma format notatnika akademickiego. Wcześniej były to luźne kartki, które Sienkiewicz wysyłał do warszawskiego dziennika „Słowo". Drukowało ono polsko-ukraińską sagę w odcinkach w latach 1883-84. Zdarzało się, że Sienkiewicz wyprzedzał druk, ale często też wydawca ponaglał autora, bo czytelnicy nie mogli doczekać się kolejnych odcinków. Kiedy zanosiło się, że Podbipięta straci życie, błagali w listach, aby Sienkiewicz nie uśmiercał go. A gdy tak się stało, dawali na msze za jego duszę. Panienki portretowały na lekcjach Skrzetuskiego i piękną Helenę. Sienkiewicz na poszczególnych kartkach czerwonym albo niebieskim ołówkiem dawał swe uwagi. Pisał, na przykład, jak redakcja powinna dzielić kolejne odcinki. Na jednej z kart wykaligrafował: „Wszystko na poniedziałek", na innej zachował się jego odręczny rysunek. Przedstawia najprawdopodobniej króla Jana Kazimierza i Zagłobę.

Na kartkach wysyłanych do warszawskiego „Słowa" właściwie nie ma skreśleń i poprawek, Sienkiewicz miał wszystko z góry ułożone w głowie. Sam mówił, że „nie wiem, co to brulion". Jednak zanim zasiadł do pisania „Ogniem i mieczem" rok przesiedział w bibliotekach, archiwach i muzeach, dokonując studium historycznego epoki. Kiedyś przyznał się, że „Ciężka to rzecz podróżować i pisać po hotelach, drukuję spod pióra". Znaczna część powieści powstała bowiem w podróży, kiedy towarzyszył swej chorej żonie w wojażach po kurortach. Sam zresztą nie należał do ludzi o najlepszym zdrowiu. Był bardzo rodzinny, co nie przeszkadzało mu w miłowaniu kobiet, zresztą z wzajemnością.

„Ogniem i mieczem" miało początkowo inną nazwę - „Wilczy szaniec". Tytuł na znany nam powszechnie zmienił za namową znajomych. Kartki przechowywane w Ossolineum, ujęte obecnie w jeden tom, zachowały nawet zagniecenia od wkładania do kopert. Nikt ich nie prostuje, bo to też świadek historii. Na niektórych widnieją odciśnięte palce drukarzy z warszawskiego „Słowa".

Alfred von Olszewski, pruski junkier z podlegnickich Warmątowic, tak zachwycił się Trylogią, że umierając nakazał rodzinie nauczyć się języka polskiego i historii Polski, bo w przeciwnym razie cały majątek odziedziczyłby Sienkiewicz. Czytając m.in. „Ogniem i mieczem" von Olszewski doszukał się polskich korzeni. Sienkiewicz, wspaniałomyślnie, zrzekł się praw do majątku nie chcąc krzywdzić sierot.

Od 1 stycznia ub. r. Warmątowice są już Sienkiewiczowskie. Do poszerzenia nazwy doprowadziły władze gminy Krotoszyce.

Kiedy zaś zobaczymy na filmie Skrzetuskiego wjeżdżającego do Czehryna, zwróćmy uwagę na jego konia, który ma w pysku misterny munsztuk. Wykonał go, podobnie jak i wszystkie wędzidła dla koni grających w „Ogniem i mieczem" Hoffmana, wrocławski rzemieślnik Marek Gajewski w swym warsztacie w Świętej Katarzynie. Jego kiełzna (metalowe części ogłowia, które koń ma w pysku), munsztunki (kiełzna sztywne, w którym element łączący część zewnętrzną jest nieruchomy) i wędzidła (kiełzna łamane, których element znajduje się bezpośrednio w pysku konia) są takie same, jakichś używano w połowie XVII wieku.

Nie było wówczas jednego wzoru kiełzna, dlatego dla samej tylko jazdy polskiej wrocławianin musiał wykonać aż cztery rodzaje wędzideł. Trzeba było ponadto wykonać wędzidło kozackie dla Semenów, munsztuk dla husarii, munsztuk Lisowczyka i specjalny ozdobny munsztuk dla rumaka Skrzetuskiego. Rysunki, według których powstały, dostarczył panu Gajewskiemu konsultant filmu do spraw militarnych Tomasz Biernawski. Realizatorzy filmu do Ossolineum nie zaglądali. Że zachował się rękopis „Ogniem i mieczem", zapewne nawet nie wiedzą.

 

map "Słowo Polskie" 08.02.1999